Od dawna jestem „dawczynią”. Nie wiem czy to kwestia „katolickiego poczucia winy”, czy czegoś innego. W każdym razie wychowano mnie w duchu dzielenia się z tymi, którzy mieli mniej szczęścia. Systematycznie wspieram finansowo wybrane organizacje, od czasu do czasu udaje mi się wykroić kilka godzin na wolontariat w szpitalu. Jednak kiedy po wybuchu wojny w Ukrainie, w Coacherto powstał pomysł na „Coacherto for Impact”, program coachingowy pro bono dla wolontariuszy zaangażowanych w pomoc, odkryłam nowy wymiar dawania. Nadarzyła się okazja aby pomnażać dobro, które trafia do świata, robiąc to co kocham i potrafię najlepiej – coaching.
Dziś, wiele miesięcy po wybuchu wojny, nasi coachowie wciąż chcą przeznaczać 1-2 godziny w miesiącu na pracę pro bono z aktywistami i pracownikami organizacji pozarządowych. Bo czy może być coś równie inspirującego jak praca z ludźmi, którzy samym swoim istnieniem sprawiają, że świat wydaje się lepszy?
Dlaczego o tym piszę? Bo program „Coacherto for Impact” sporo nas nauczył o działaniach pro bono w ogóle i sądzę, że nadszedł moment na krótką refleksję, która może przydać się wszystkim organizatorom programów coachingowych i mentoringowych.
1.
Pierwszą częścią tej refleksji jest prosta reguła, aby robić to na czym się znamy najlepiej jak umiemy i powierzać innym to, czego nigdy nie robiliśmy.
Przykładowo – procesy coachingowe pro bono realizowaliśmy dokładnie tak, jak to robimy dla firm komercyjnych – stosowaliśmy te same, sprawdzone narzędzia i procesy. W ten sam sposób prowadziliśmy komunikację, oczekiwaliśmy od uczestników tego samego zaangażowania. Mamy sporą pulę coachów, którzy zadeklarowali udział w programie, więc mogliśmy zastosować nasz mechanizm dopasowujący, tak jak to robimy w pracy z firmami. Dzięki temu praca coachingowa była satysfakcjonująca dla obu stron.
Z drugiej strony – polegaliśmy na ekspertach przy kwalifikacji uczestników programu. Zaprosiliśmy organizacje pozarządowe do rekomendowania osób, które potrzebują wsparcia. Nie wymagaliśmy oficjalnej afiliacji z organizacją, bo wiele działań społecznych jest realizowanych w ramach „inicjatyw”. „projektów”, niekoniecznie sformalizowanych prawnie. Zależało nam jednak na uwiarygodnieniu uczestników programu, a sami nie byliśmy w stanie tego zrobić
2.
Duga część refleksji jest o potrzebie elastyczności i otwartości na zmianę.
Dobry program coachingowi czy mentoringowy musi brać pod uwagę rzeczywistość i weryfikować założenia jeśli jest to potrzebne. Ślepe trzymanie się pierwotnych założeń w zmieniającym się świecie może wywieźć na manowce każdą inicjatywę. Dla nas obszarem dostosowania był zakres tematyczny pracy coachngowej.
Na początku skupiliśmy się na ludziach zaangażowanych w pomoc uciekającym przed wojną. Widzieliśmy, że wielogodzinna praca, kontakt z dramatycznymi sytuacjami ma swoje koszty, a skupieni na pomocy wolontariusze zaniedbują własny dobrostan. Dlatego program koncentrował się na umiejętności zarządzania emocjami, dbaniu o własne potrzeby i priorytety. Z czasem okazało się, że wolontariusze będący jeszcze „w ogniu walki” nie mają głowy do autorefleksji, pojawia się ona trochę później, kiedy po kryzysowym doświadczeniu, wracają do normalnego trybu pracy. Katalog tematów zaczął się poszerzać. Obecnie pracujemy nad przewartościowaniem celów rozwojowych i życiowych w kontekście kryzysu i nad wszelkimi innymi celami, które są dla naszych uczestników ważne.
3.
Ostatnia część refleksji jest najważniejsza i całkowicie subiektywna. I jest o tym, że…. warto. Warto systematycznie przekonywać się, że to co robimy zawodowo może przyczyniać się do czegoś większego i ważniejszego niż my sami. Wiem, brzmi patetycznie, ale musiałam to powiedzieć. Nadal jesteś ze mną? Dziękuję:)