Pamiętacie tę scenę z „The Social Network”? Mark Zuckerberg ma przełomowy pomysł stworzenia serwisu społecznościowego o nazwie Facebook. Siedzi w swoim niechlujnym pokoju w akademiku na Harvardzie, otoczony monitorami komputerów. Powinien pracować, ale łatwo się rozprasza. Sprawdza pocztę, przegląda strony internetowe i czatuje ze znajomymi online. Ma mnóstwo pomysłów, ale nie może zebrać się w sobie, by je urzeczywistnić. Patrzy na zegar i zdaje sobie sprawę, że kończy mu się czas.
Brzmi znajomo? Prokrastynacja (zwlekanie) dopada prawie każdego kto kiedykolwiek usiadł do twórczego zadania. O wiele sprawniej zabieramy się za to co powtarzalne – umycie samochodu, odpisanie na maila czy zrobienie listy zakupów. Ok, z tym czasem też zwlekamy, ale przy zadaniach twórczych jakoś bardziej.
Według psychologii kognitywnej zwlekanie jest związane z podejmowaniem działań nowych, w których ryzyko porażki jest wyższe. Nie lubimy porażek. Traktujemy je osobiście, boimy się ich. Większość z nas wychowano w przekonaniu, że porażki są wstydliwe i obniżają naszą wartość jako ludzi. Dlatego w obliczu zadania twórczego, którego efektu nie możemy w stu procentach przewidzieć, pojawia się w nas niepokój wielokrotnie wyższy niż przed podjęciem zadań, które znamy.
Jak ten niepokój się objawia? Zwykle sabotującymi myślami. Profesor Robert Boice, pracujący z pisarzami doświadczającymi blokady twórczej wskazuje na pewien typ myśli, które pojawiają się u jego klientów. Są to myśli zachęcające do podjęcia innego, mniej ryzykownego działania („Naprawdę muszę teraz umyć samochód”), myśli umniejszających zadanie („Dzisiejsze książki to śmieci, dlaczego mam jeszcze się dokładać”) i proste dystrakcje („Co by tu ugotować na obiad”). Pierwszym krokiem pracy z prokrastynacją jest zauważenie tych myśli i ich negatywnego wpływu na naszą pracę.
W książce „Coaching the Artist Within”, Eric Meisel omawia trzystopniowy proces pracy coachingowej z prokrastynacją, który jest bardzo bliski Racjonalnej Terapii Zachowań (RTD) stosowanej szeroko w coachingu. Pierwszy etap to zauważanie sabotujących myśli. Oznacza to dostrzeżenie lingwistycznych trików, które sami na sobie stosujemy i które obniżają nasza energię. Drugi etap to zanegowanie myśli, które nam nie służą, świadome i bezpośrednie odniesienie się do nich, np. „Nie kupuję tego”, „Świetna wymówka!”. Wreszcie zastępowanie myśli, które nam nie służą, myślami wspierającymi.
Przytoczone w książce przykłady wewnętrznych rozmów z sobą pokazują jak to może wyglądać w praktyce:
Przykład 1
Sabotująca myśl: „Dla niektórych pisanie jest łatwe, dla mnie jest bardzo trudne. Pisanie nie jest dla mnie.”
Interwencja: „Cóż za wspaniała wymówka!”
Myśl wspierająca: „Pisanie jest czasem trudne. Czasem będzie mi łatwo, a czasem trudno pisać. Takie jest życie.”
Przykład 2
Sabotująca myśl: „Nie mogę pracować przed śniadaniem. Głód będzie mi przeszkadzał.”
Interwencja: „Super, bardzo sprytnie Umyśle!”
Myśl wspierająca: „Mogę pisać rano, w południe i wieczorem”
W pracy coachingowej uczymy się odbywać tego typu proste, ale ważne rozmowy ze sobą. Przy pewnej dozie dyscypliny można ćwiczyć samodzielnie. Najważniejsze jest zrozumienie własnych sposobów na sabotowanie swojej pracy.
Bywa, że znaczenie sabotujących myśli nie jest oczywiste na pierwszy rzut oka. Czasem maskujemy prawdziwe powody, które powstrzymują nas przed podjęciem działania. Myślimy na przykład „Jestem zbyt zmęczona, aby pisać”, a po głębszej pracy może okazać się, że prawdziwym powodem jest brak ważnego powodu, aby to robić. Dzięki temu odkryciu możemy skupić się na znalezieniu dobrej motywacji. Jeśli to się uda, myśl o zmęczeniu może przestać się pojawiać.
Zachęcam do samoobserwacji. To pierwszy krok do zarządzania swoimi myślami i energią. Jeśli spróbujecie, będziecie zdziwieni jak destrukcyjni potrafimy być dla samych siebie. Negatywny dialog wewnętrzny jest przepełniony nieprawdziwymi przekonaniami, które ktoś kiedyś nam wpoił, lub które kiedyś były prawdziwe, albo pomocne, a dziś utrudniają nam rozwój. Dobrą wiadomością jest możliwość zmiany. Wymaga ona praktyki i konsekwentnego wysiłku, ale zapewniam – gra jest warta świeczki.